fbpx

Polskie sadownictwo to nie tylko setki tysięcy hektarów drzew i krzewów. To przede wszystkim ludzie: pokolenia entuzjastów, którzy przez dziesięciolecia rozwijali i profesjonalizowali rodzinne uprawy. Choć każdego roku polskie sady rodzą kilka milionów ton owoców, to nie o ilość chodzi w tej branży, lecz o jakość – przekonuje Krzysztof Czarnecki, producent owoców z Bronisławki koło Mszczonowa.

Jest pan sadownikiem w trzecim pokoleniu. Kto rozpoczął przygodę z owocami w pańskiej rodzinie?

Zaczęło się od dziadka w latach 30. ubiegłego wieku, który odziedziczył mały przydomowy sad. Dziadek jako jeden z pierwszych w rodzinie próbował zarabiać na produkcji owoców. Dosadzał jabłonie, ale nadal prowadził niewielkie gospodarstwo o bardzo zróżnicowanych uprawach i hodowli. Specjalizacja przyszła później.

To pański ojciec ukierunkował gospodarstwo na produkcję owoców?

Tak, mój ojciec – Mieczysław Czarnecki, zajął się sadem bardziej komercyjnie jak na owe czasy. Jako jeden z pierwszych w regionie rozpoczął produkcję owoców na dużą skalę. Wraz z żoną, czyli moją mamą Elżbietą Czarnecką wspólnie pracowali i budowali gospodarstwo. Ojciec wiedział, że ma dobre warunki do profesjonalnej uprawy owoców, ponieważ nasza okolica to najwyżej położony teren na Mazowszu i drzewa zimą tu rzadko marzną. Stopniowo powiększał gospodarstwo, sadził głównie jabłonie oraz czereśnie. Początkowo gospodarował na kilkunastu hektarach ziemi, które z czasem powiększał.

Pański ojciec był w okolicy pionierem, jeśli chodzi o uprawy owocowe.

Tak, to prawda. Inni podpatrywali go i również szli tą samą drogą, ale mój ojciec był pierwszy. W latach 60. wybudował przechowalnie na owoce w ziemi z kamienia, na te czasy to było dość innowacyjne rozwiązanie. Dzięki temu, owoce miały odpowiednie warunki, aby przetrwać do wiosny. Kupił także samochód ciężarowy i zaczął wozić jabłka na sprzedaż do Gdańska. Na Pomorzu były one kilkukrotnie droższe niż u nas. W 1978 roku, dzięki nawiązaniu współpracy z pracownikami Stoczni Gdańskiej, wybudował i wyposażył w agregaty chłodnicze własną chłodnię. Dzięki niej mogliśmy np. oferować klientom pełnowartościowe jabłka wiosną, czego wówczas bez chłodni nie można było osiągnąć. Pomysł i budowa nowoczesnej przechowalni, były innowacją na skalę regionu.

Początki pewnie były trudne? PRL to przecież czasy niedoborów.

Bywało trudno, ale mój ojciec jest człowiekiem otwartym i podejmował właściwe decyzje. Bardzo łatwo nawiązywał kontakty i to ułatwiało mu współpracę z wieloma osobami i instytucjami związanymi z sadownictwem. Czerpał garściami z wiedzy dostępnej w Instytutach Naukowych, którą chętnie się z nim dzielono, tym bardziej że widział jej praktyczne zastosowanie w sadzie.

Czy pański ojciec miał wykształcenie rolnicze?

Ojciec uczęszczał do szkoły rolniczej w Pszczelinie, a później robił różne kursy u prof. Szczepana Pieniążka w Instytucie Sadownictwa w Skierniewicach. Bez wiedzy zdobytej w Skierniewicach na pewno nie osiągnąłby tak dużo. Co przełożyło się między innymi na liczne innowacje w sadzie. Dodam, że przez lata prowadził także własną szkółkę drzew owocowych z nowymi odmianami i odwirusowanymi podkładkami sprowadzonymi nawet z USA. Sprzedawał także sadzonki sąsiadom.

Pan szybko przejął rodzinny biznes?

Od początku było dla mnie oczywiste, że będę kontynuował rodzinną tradycję. Nawet nie myślałem o innych ścieżkach zawodowych – od razu po szkole zacząłem pracować w gospodarstwie i dalej je rozwijałem. Jeździłem z jabłkami na handel do Łodzi, gdzie udawało sprzedawać nawet do 8 ton w ciągu dwóch godzin. W tej chwili prowadzę około 30 hektarowe gospodarstwo, które w przyszłości będzie specjalizować się głównie w uprawie czereśni. Oczywiście nie udałoby mi się to bez zaangażowania mojej żony, która nie tylko zajmowała się rodziną, ale też przez wiele lat pracowała razem ze mną w sadzie. Dziś, mimo wykonywania innego zawodu nadal jest dla mnie wsparciem.

Czy praca w sadzie i przechowalni jest trudna?

Dawniej była nawet trudniejsza. Pamiętam, gdy byłem młodym chłopakiem, musiałem często rezygnować z rozrywek w weekendy, bo akurat wypadał termin wykonania oprysków. Obecnie dostępne są nowoczesne urządzenia, które nie tylko precyzyjniej wykonują pracę, ale dzięki nim udaje się oszczędzić dużo czasu, są nawet takie, które wykonają prace samodzielnie po zaprogramowaniu – bez udziału operatora. Dawniej cały zbiór sortowaliśmy ręcznie na miejscu, a dziś mamy zewnętrzne sortownie i świetne przechowalnie z kontrolowaną atmosferą.

Jaka jest pańskim zdaniem recepta na sukces w branży sadowniczej?

Trzeba pamiętać, że na efekty w sadzie owocowym czeka się kilka lat. Wiele zależy od tego jakie odmiany się zaplanuje i jakie będzie na nie zapotrzebowanie gdy zaowocują. Jest to element ryzyka. Jak wiemy nasza produkcja jest pod tak zwaną chmurką i bardzo zależy od warunków pogodowych. Nie bez znaczenia oczywiście jest doświadczenie oraz stale uzupełniana i pogłębiana wiedza, która zwiększa szansę na sukces. Pokazuje to przykład mojego dziadka i ojca, którzy pracą i pasją, ale również otwartością na nowości stworzyli nowoczesne na owe czasy gospodarstwo. Zapewniło im ono źródło utrzymania, rozwój i satysfakcję. Teraz mamy trochę inną rzeczywistość w uprawie jabłoni z powodu embarga wprowadzonego przez Federację Rosyjską mamy w latach urodzaju problem ze sprzedażą jabłek po opłacalnych cenach, co powoduje mniejsze zainteresowanie młodzieży przejmowaniem gospodarstw sadowniczych.

Ale nawet sadownik z dziada pradziada musi czasem oderwać się od pracy. Co pan robi w czasie wolnym, jakie są Pana pasje?

Mam ich wiele, aktywnie działam w Związku Sadowników RP, także moją pasją jest łowiectwo i fotografia. Fotografowaniem zaraziła mnie żona. Kupiliśmy pierwszy aparat wiele lat temu i początkowo robiliśmy zdjęcia głównie z rodzinnych wakacji, ale z biegiem czasu zacząłem też fotografować zwierzęta i przyrodę, w tym także nasze sady. Dzisiaj z każdego roku mamy po kilka książek i albumów z fotografiami, przedstawiającymi zarówno wydarzenia rodzinne, jak i lasy, sady, pola i owoce. Mimo ciężkiej pracy w sadzie, uwiecznianie obrazów z pięknymi owocami daje mi dużo satysfakcji. Wracając do starych fotografii w gronie rodzinnym z przyjemnością przypominamy sobie dawne czasy.